Słucham „Wariacji goldbergowskich”. Słucham i słucham. W wykonaniu Jana Lisieckiego. Lub Glenna Goulda. To jest porażająca muzyka.
Zastanawiałem się, jak zrobić i podać płatki owsiane. Ani ja nie jestem Jan Sebastian Bach, ani Lisiecki, ani Gould. Wirtuozeria „Wariacji”, wewnętrzna dynamika, chimeryczność, skomplikowanie i prostota, zdają się wskazywać, że Jan Sebastian mógł jadać na śniadanie owies. W postaci jakoś tam przetworzonej. Może kleik?
Owies towarzyszy ludzkości niemal od zarania. Jest rośliną należącą do jednorocznych traw z rodziny wiechlinowatych ( Poaceae Barnh., dawniej Gramineae Juss.). Przez wieki ważna figura w kwartecie zbóż. Przez długi czas był podstawą wyżywienia, chociaż pojawił się później niż jęczmień i pszenica. Według „Wikipedii” „Pierwsze znaleziska owsa pochodzą ze Szwajcarii z okresu brązu (1500-700 lat p.n.e.) i dotyczą głównie owsa szorstkiego (Avena strigosa). Na terenach polskich pierwsze ślady owsa, tj. ziarniaki owsa głuchego (Avena fatua), pochodzą sprzed ok. 700 lat p.n.e. i odnalezione zostały w Biskupinie k. Żnina, jednak uprawa owsa na większą skalę rozpoczęła się dopiero w VIII wieku.”
Do Europy przywędrował – jako chwast – z Azji. Chwast, który stał się dziełem sztuki naturalnej. Przyjrzyjcie się dzikiej i szlachetnej zarazem urodzie kłosa owsianego! Posłuchajcie łanów owsa falujących na wietrze! Przypatrzcie się dobrze, jak mieni się srebrem i jasnym złotem w blasku słońca! Zabawcie się w ucznia podstawówki, wrzućcie garść ziaren owsianych do wypełnionej ziemią donicy, śpiewajcie im piosenki, a owies wyrośnie prędko i zachwyci was niepowtarzalną zieloną zielenią. Powtórzcie eksperyment artystki Oli Kozioł, która w łódzkiej Galerii Manhattan wysiała, śpiewając ludowe pieśni, cztery kilo owsa, doglądała i śpiewała tak długo, aż plon soczysty zebrała. Zapewniam was, że ten rodzaj sztuki konceptualnej koi nerwy co najmniej tak jak napar zrobiony z ziaren owsa.
Jednak Grecy i Rzymianie wybrzydzali na owies, chociaż czasem jadali jakieś kleikowate zupki z owsa. Jak nawiała pewna kobieta z mojego kręgu, dzisiaj profesor/profesorka belwederski/a, „dupcie im się rozpsiały”. Ich podniebienia wyżej ceniły smak pszenicy i jęczmienia, narzekali, że na polach owies zachwaszcza te ostatnie, zaraża je chorobami. Owsem natomiast karmili swoich wojów stacjonujących w Brytanii Większej i ci sobie wielce to chwalili. Chyba dzięki temu owsianka stała się i jest jednym z podstawowych elementów tradycyjnego angielskiego śniadania. Owies zadomowił się także z powodzeniem w Germanii i – w ogóle – na północ od Alp. Pomyśleć, jak wiele Europa zawdzięcza starożytnemu Rzymowi: drogi, akwedukty, mosty, miasta, rozplanowanie przestrzenne, prawo, owsianka. Gdyby Rzymianie naprawdę mogli, to by i kolej nam porządną zrobili, a tak nieładnie się czasem o nich mówi.
Ekspansji owsa na północ sprzyjał jego narowisty charakter. Tak, można z pewnością powiedzieć, że jest to zboże z charakterem. Kiełkuje już w temperaturze 2-3̊ C. Znosi przymrozki. Udaje się w surowym klimacie, do dzisiaj polscy górale obsiewają nim skaliste liche poletka, ale w przeciwieństwie do swoich tatrzańskich przodków raczej nie głodują i na ogół dobrze się mają. Na jego liczne walory zdrowotne zwracali uwagę już starożytni (por. ustalenia Galena). Faktycznie, owies to samo zdrowie i niesamowite źródło energii. Zawiera dwa, a może i trzy razy więcej tłuszczów niż inne zboża, przy tym są to tłuszcze wielonasycone. Magazyn błonnika i beta-glutanu, białka, węglowodanów, witamin z grupy B, witaminy E, magnezu, wapnia, sodu, lecytyny, miedzi. Pomaga zwalczać nadciśnienie, działa przeciwmiażdżycowo, bo obniża poziom cholesterolu, niezbędny w profilaktyce antyrakowej (rak jelita grubego), w dolegliwościach jelitowo-żołądkowych. Dobry także na stresy, bezsenność, stany wyczerpania. Ma też liczne zastosowania w kosmetyce. Złoto nie zboże!
Walory owsa doceniali chłopi. Z owsem, i w ogóle ze zbożem, należało postępować nadzwyczaj ostrożnie. W wielu krajach europejskich, także u Słowian, a i w Polsce, wierzono w Matkę Zboża, która odgrywała ważną rolę w zwyczajach dożynkowych. Liczne przykłady podaje J. G. Frazer w „Złotej gałęzi”. Na ogół uważano, że Matka Pszenicy, Matka Owsa, Jęczmienia etc. ukrywa się w ostatniej garści zboża pozostawionej na polu. Gdy się ją zetnie i schwyta Matkę, odwozi z honorami domu, umieszcza w stodole, a w czasie młócki jej duch ożywa. W okolicach Tarnowa pleciono wieniec z ostatnich kłosów, zakładano na głowę dziewczynie, a później przechowywano do wiosny, by zmieszać stare zboże z ziarnem wysiewanym. W Polsce ostatni snop zwano Babą. Kobiety wiążące snopy w czasie żniw starały się koniecznie nie być ostatnimi, gdyż wierzono, że ostatni snopek spowoduje zajście w ciążę w roku przyszłym. Kukłę wykonaną z trzech ostatnich snopków w Prusach Zachodnich nazywano Bękartem, wiązano w niej chłopca. Kobieta, która wiązała ostatni snopek, musiała imitować poród, a któraś ze starszych kobiet poród ten odbierała, chłopczyk popłakiwał i popiskiwał całkiem jak niemowlę. Zatem owijano go worek, jak niemowlę w becik, i niesiono do stodoły dbając, by się nie przeziębił. W Polsce do mężczyzny, który ściął ostatnie kłosy, krzyczano: „Przecięliście pępowinę, kumie!” Gdzieniegdzie ducha owsa i innego zboża nazywano Narzeczoną. Nic zatem dziwnego, że w innych miejscach, np. w Saksonii, w dożynkach ważną rolę odgrywali Owsiani Państwo Młodzi – duchem były dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Koło Nysy młodą parę sadzano na bronie i wieziono do wsi, erotyczna symbolika tego zwyczaju jest przejrzysta. W sytuacji, gdy duchem zbóż są dwie niewiasty, starsza i młoda, bo i tak się zdarzało, Frazer dostrzega „odpowiednik” mitu o Demeter i Persefonie. Ciekawe czy zapustowe „cząbrowi baby” w Krakowie maja związek z tymi wierzeniami, bo ani Gloger, ani Bruckner tego nie wyjaśniają? W każdym razie wierzenia te i zwyczaje osadzone są w starych i rozbudowanych na całym świecie w kulturach rolniczych kultach płodności, rytach odnowienia; rozmaite praktyki „dożynkowe” miały zapewnić ciągłość i plony w następnym roku. Frazer nie bez racji wiąże je z wierzeniami związanymi z nadejściem wiosny (Warszawa 1969, s. 349-365). Niejednokrotnie miały one charakter bardzo drastyczny, jak na przykład zbiorowe orgie na zaoranych polach. Ba, bywało jeszcze gorzej.
Ważny dzień dla owsa to 26 grudnia, drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. W ten dzień święcono owies lub inne zboża i posypywano się nim w czasie mszy. Zwyczaj przetrwał w wielu miejscach po dziś dzień. Przestrzeganie go ma zapewnić urodzaj w kolejnym roku. Portal „Grojcowianie. Górale Żywieccy opisuje: „Na drugi dzień tj. na Świętego Szczepana młodzież święci owies młócony lub we wiechach przypiętych do czapek, kapeluszy lub bluzek, którym. obrzucają się wzajemnie w drodze do kościoła, a w kościele księdza. Najbardziej w dniu tym cierpią dziewczęta, gdyż parobczaki obijają je prosto w twarz, nie tylko ostrym owsem, ale także ciężkim grochem. Poświęcony owies mieszają w domu z owsem do siewu, aby był plenny, zdrowy i urodziwy. Po południu znów młodzież i starsi odprawiają domokrążne kolędy z gwiazdą, muzyką i szopką, zaczynają od słów: Na szczęście, na zdrowie na tego Szczepana, abyście byli zdrowi, weseli jako w niebie anieli, a domownicy odpowiadają: Tak to Boże dej. Także czasem przywodzą ze sobą ku ogólnej wesołości „niedźwiedzia”, „kozę”, „Żyda” lub „Heroda. Po odśpiewaniu kolędy i podziękowaniu mówią: Za kolędę dziękujemy, szczęścia, zdrowia winszujemy na ten Nowy Rok. Gospodarz lub gospodyni składają kolędnikom większy lub mniejszy datek pieniężny a także i poczęstunek. Przy tej sposobności kolędnicy osobno śpiewają dziewczętom, które muszą się także okupić poczęstunkiem lub datkiem.”
Jak powiadano, “na Wniebowzięcie zakończone żęcie”. Kończył się (umownie) czas zbierania plonów. Na wieniec do poświęcenia składała się m. in. obowiązkowa próżanka, czyli pokruszone kłosy czterech głównych zbóż, a więc także obowiązkowo owies. W wieniec wkomponowywano także liczne inne plony, poza tym zioła. Na tegorocznym festiwalu dożynkowym w Spale drugie miejsce zdobył, nawiązujący do tradycji, wieniec ze wsi Trzemeszno w gminie Rozdrażew w powiecie krotoszyńskim (Wielkopolska). „Centralnymi postaciami wewnątrz wieńca były wyplecione misternie ze słomy figury Gospodyni i Gospodarza.”
Owies pojawia się w tradycyjnych noworocznych życzeniach:
Na scęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok,
Zeby sie urodziła kapusta i groch,
Żyto jak koryto,
Owiesek jak pański piesek,
Tatarka jak pańska kucharka,
Rzepa jak nalepa,
Korpiele jak ruskie gordziele,
Zimioki jak grodkowskie chodoki,
Pszenica jak rękawica,
Żeby był snop przy snopie,
Kopa przy kopie.
Gospodarz między kopami,
Jak miesiąc między gwiazdami;
Żeby się˛ wom rodziły bycki i cielicki,
Jako w lesie bucki i jedlicki.
[za: J. Adamowski, Ludowe sposoby składania życzeń (słowo w kontekście kultury).
W sefardyjskim romansie Una hija tiene el rey (Król miał córkę) zakochany w królewnie żniwiarz obserwuje wybrankę, która zamknięta przez ojca w wieży, wygląda z okna. Zniwiarz komentuje: W jej ciele zasieję pszenicę, A w jej piersi owies. Można przypuszczać, że zamknięcie w wieży nie uchroni królewny przed utratą cnoty, a poza tym pięknie powiedziane.
(A. B i l e w i c z, Pieśni judeohiszpańskie jako sfera autonomii kobiet sefardyjskich)
Konotacje z seksualnością, płodnością widocznie są też w pieśniach ludowych:
Hela gąski, hela, na stoweczek siedzieć,
bo bardzo krzyczycie, dzieci mi budzicie.
Hela gąski, hela, na wyskoką wodę,
nie chciałyście owsa, zbierajcie jagodę.
Z tamtej strony rzeki gąsiory sie myją,
dzieci nie porosły, już sie o nie biją.
Z tamtej strony rzeki kapusteczke sadzą,
dzieci nie porosły już sie o nie wadzą.
Nałóż Maryś na wóz, na konisia nałóż,
tatuś też nałoży bo sie rad powozi.
[Sarnów, zapisał A. Dygacz 1955]
Jakech był młodzieńcem, chodziłech pod wieńcem,
chodziłech pod wieńcem, pod zielonym.
Jakech się ożenił, wieniec mi się zmienił
i chodza w czopczysku oklapionym.
Jakech szoł bez rynek, siołech maryjonek,
jakech szoł bez pole, siołech owies.
Owies się zieleni, kochanka się mieni,
powiedz mi, kochanko, co tobie jest?
Nie trza mi się żenić, nie trza mi się mienić,
lepiej mi młodzieńcem będzie ostać.
Dziouchy mie kochają, gębulki mi dają,
kierą ino zechca, moga dostać16.
(Górny Śląsk, Śpiewnik „Muzyka Łączy Regiony”)
Kilka pieśni z motywem owsa, za O. Kolbergiem, notuje wnikliwa badaczka miłości i bezeceństw ludowych D. Wężowicz-Ziółkowska (Miłość ludowa. Wzory miłości wieśniaczej w polskiej pieśni ludowej XVIII-XX wieku. Wrocław 1991):
Ja kalinke łamała,
na ułana wołała.
Ja kalinkę, mój serdelko, łamała,
na ułana, mój serdelko, wołała.
A weź-że ty z sobo mnie,
ja konika napoję.
A weź-że ty, mój serdelko, weź-że mnie,
ja konika, mój serdelko, napoję.
Siana, owsa założę,
białą pościel położę,
Białą pościel, mój serdelko, położę,
białe nóżki, mój serdelko, ukażę.
(Lubelskie)
W tekście o inc. „Idź głosie po rosie” (Mazury) niestała w uczuciach dziewczyna odmawia nakarmienia „owieskiem” i „sianeckiem” konika Janecka. „Anim ja co zyskał, Anim ja się wyspał, Tylo mam dość na tem, Co się z nio naściskał.” – podsumowuję ją Janicek (s. 115). Dobre i tyle.
Tak więc owies wchodził w folklorze w ramy całej intrygującej i wymownej sekwencji symboli: woda, studzienka, siano, trawa, pszenica, żyto, konik, branie wody, pojenie konika itd. – towarzyszącej poczynaniom Jasia i Kasi.
Mądrość ludowa głosi: Konia cieszy owies, krowę koniczyna, starego pieniądze, młodego dziewczyna. Mądrość tę poświadcza autorytatywnie posłanka Renata Beger: – Lubi Pani seks? – Jak koń owies.
Powiem więcej. Norwid marzył o Polsce „złoto-pszczołej”, a ta Polska była przez wieki, i długo jeszcze w XX wieku, Polską owsianą. Najprawdopodobniej pierwsze skojarzenie z owsem to „koń”. Polska zbożem i koniem stała. Koń był dobry i do ciężkiej roboty, i do szaleństw husarii. Jeszcze dzisiaj liczne pożytki z konia: miliony za cudowne araby ze stadniny w Janowie i 30 tysięcy szkap wywożonych w tragicznych warunkach na eksportowa rzeź, szczególnie do Włoch. Włosi wyjadają nam nasze ptactwo i nasze konie. Czy rzeczywiście koń, jak mniemają niektórzy, to nasza historyczna chluba narodowa? Te 30 tysięcy koni jadących na rzeź to powinien być wielki wrzód na dupach rzekomych polskich „miłośników koni” i tych, którzy „trzymają” własne konie, by zaspokoić własne ego.
Zapachy dzieciństwa. Kazimierz Górniczy, niewielka osada, jedna z wielu – obok Porąbki, Dańdówki, Grabocina, Maczek okalających miasto S. Moja rodzinna miejscowość. Druga połowa lat 50. ub. wieku i początek lat 60. Samochody były rzadkością. Najczęściej te funkcje udawały stary lub ziły z „pakami” do przewozu pasażerów (to były ówczesne autobusy, które później, gdy już pojawiły się pierwsze ikarusy, służyły jeszcze długo do przewozu klasy robotniczej do pracy i z pracy) i platformami do przewozu towarów. Na samochód osobowy moi Dziadkowie, jak i ich sąsiedzi, mówili „taksówka”. Samochód jako prywatna własność był prawie nie do pomyślenia, raczej podróżowali nimi, z „własnymi” kierowcami, wyłącznie sami ważni ludzie. Na co dzień w osadzie dominował zdecydowanie żywioł koński i furmański. Liche furmanki na kołach z żelaznymi obręczami, zaprzęgnięte w takież liche szkapiny, odciągnięte od pracy w polu, czasem, to bogatsi, w dwa konie, czasem ogromne towarowe platformy, które ciągnęły tak zwane konie pociągowe. Nieco później pojawiły się, chyba dzięki „Stomilowi”, wozy na gumach. Dla małego dziecka, chłopca w szczególności, taki furman powożący furmanką czy platformą to był ktoś. Te lejce, te wiśta wio, te soczyste przekleństwa, to rytualne oddawanie moczu na ranę na kolanie końskim po upadku konia. To zakładanie lub zdejmowanie uprzęży, to zasiadanie na zydlu czy koźle. Zdarzały się także prawdziwe bryczki lub powozy. A jak się raz w tygodniu to wszystko setkami zjeżdżało z towarem na środowy bazar, aż spod Tunelu, spod Skały, i rozkładało na placu przy ulicy nomen omen Targowej, koło wielkiego stawu, jakiż podniecający wszystkich harmider się tworzył, jaki raj dla małego chłopca, bo i wata cukrowa była, i lody z gałki, i strzelnica nawet, a czasem i karuzela z muzyką. Do największych przeżyć należały zdarzające się nierzadko przejazdy całych taborów cygańskich, jak w tej piosence, w której jada wozy kolorowe.
Ale, ale. Miałoby być o zapachu. No więc zapach dzieciństwa to także unoszący się w miłej sercu osadzie, intensywny w środy, słabszy w pozostałe dni tygodnia, zapach owsa zmieszany z zapachem obroku, siana, „nawozu” końskiego, potu z furmańskich kożuchów, z niewielkim dodatkiem zapachu benzyny.
Doskonale wpasował się w tamte klimaty największy polski przebój przełomu lat 50. i 60. Wio, koniku wykonywany przez Marię Koterbską:
Powoli człapał konik skrajem szosy
Starego Galambosza ciągnąc wóz
Wtem piękne auto trąbiąc wniebogłosy
Przemknęło obok nich wzbijając kurz.
Hej ojcze, krzyknął szofer, widzi mi się
Że piechtą jednak prędzej by się szło!
A stary mruknął: ej ty tam urwisie
Patrz swego nosa bo ci utrze kto.
Wio koniku a jak się postarasz
Na kolację zajedziemy akurat.
Tobie owsa nasypiemy zaraz
A ja z miski smaczną zupę będę jadł.
A dla nich choć w godzinę kilometrów robią sto
Ni zupy nie ma ani owsa, wio koniku wio.
Wio koniku, dla nich zimny garaż
Nam się lepiej żyje mimo starych lat.
Spotkali znów samochód na zakręcie
Stał w miejscu wypluwając z rury dym,
A ów dowcipny szofer klnąc zawzięcie,
Schylony nad motorem dłubał w nim.
Galambosz dumnie spojrzał na nich z kozła
„Hej chłopcze”! krzyknął przez zwiniętą dłoń,
Patrz, żeby ta landara cię dowiozła
Bo zawsze jednak to nie to co koń.
Wio koniku a jak się postarasz
My zdążymy na kolację akurat,
Tobie owsa nasypiemy zaraz
A ja z miski smaczną zupę będę jadł.
Niech oni na godzinę kilometrów robią sto
Lecz my się za to nie psujemy wio koniku, wio.
Wio koniku dla nich zimny garaż,
Nam jest lepiej choć ty stary a ja dziad.
Lecz kiedy wymęczony drogą konik
Dobijał już do pierwszych wioski chat,
Znienacka ryk klaksonu ich dogonił
Samochód śmignął obok tak jak wiatr.
I nagle tuż, przed furką z Galamboszem
Zatrzymał się jak gdyby w ziemię wrósł,
I szofer wysiadł i i dopiero proszę:
Zobaczył stary kto prowadził wóz.
Wio koniku, blisko już przystanek
Już za chwilę smaczne sianko będziesz jeść,
Ten łobuziak to jest wnuk mój Janek
A z nas jutro śmiać się będzie cała wieś.
Bo widzisz stary, my możemy gadać to czy sio
Lecz motor zawsze nas wyprzedzi, wio koniku, wio.
Wio koniku, cieszmy się z przegranej
Pięknie jest, gdy młodość śpiewa nową pieśń.