Doczekali się swojej księżnej Diany

Zmarła młoda aktorka. Przyczyną śmierci był rak trzustki. To jeden z najkoszmarniejszych nowotworów, pięć lat po diagnozie przeżywa tylko trzy procent chorych. O chorobie aktorki było wiadomo od dawna. Nie, żeby się z nią obnosiła w mediach. Słuchałem, gdy w wiecyornzm programie telewizyjnym (TVP2) mówiła kiedyś o swojej walce z paparazzi, walce skazanej z góry na niepowodzenie, ale przecież podjęła tę walkę, chociaż brukowce nadal karmiły się jej chorobą.

Jak zawsze, robi się po ludzku żal, gdy słyszy się o czyjejś chorobie, zwłaszcza chorobie tak obciążonej emocjami społecznymi i indywidualnymi jak choroba nowotworowa. I przykro, gdy przychodzi wiadomość o śmierci tej osoby. Jasne i zrozumiałe, że gdy się słyszy, czyta o beznadziejnych chorobach dzieci i ludzi młodych, znanych, takie przypadki odbiera się szczególnie.

Nie mogę powiedzieć, że znałem tę aktorkę. Mam na myśli znajomość filmów, w których grała. Może jeden czy drugi widziałem. Kojarzy się ją z rolą w telenoweli „Złotopolscy” i powiedzmy otwarcie, że ta telenowela to jednak nie wybitna inscenizacja „Wiśniowego sadu” czy epokowa ekranizacja „Pani Bovary”. Wierzę, że była zdolna, że była wspaniałą dziewczyną, kochającą matką i żoną. Wierzę, że zachowała jakąś równowagę między byciem celebrytką i byciem normalnym człowiekiem, w każdym razie nie słyszałem o jakimś skandalu z jej udziałem. Pokazała, że można inaczej. To dużo. W to wszystko wierzę i dlatego, po ludzku, jest mi żal.

Odnoszę jednak wrażenie, że swoim życiem, krótką karierą, chorobą i śmiercią aktorka zrobiła mimowolny, ale nadzwyczajny prezent gawiedzi. Gawiedź to w tym wypadku szerokie pojęcie i obejmuje nie tylko tłumy, które nieustannie pragną nowych igrzysk i ofiar, ale także część „elit” społecznych, w każdym razie ludzi (podobno) „ze świecznika”. Również tych, którzy często, z poczuciem wyższości i niejaką pogardą w głosie, oceniają publicznie mentalność tłumu i …tabloidy.

Kiedy w tragicznym wypadku zginęła księżna Diana, Polacy bardziej chyba od Anglików zachłystywali się jej śmiercią. Bardziej chyba od Anglików i członków rodziny królewskiej przeżywali dziewięć miesięcy ciąży księżnej Kate i narodziny sławetnego potomka. W tym i tym podobnych zachowaniach rodaków kryją się jakieś narodowe kompleksy, podobnie jak w różnych „Kubicomaniach”, „Małyszomaniach” czy „Lewandowskichmaniach”. Nie warto w tym miejscu rozwodzić się nad tym. Polacy Doczekali się swojej księżnej Diany. Młoda aktorka zrobiła tłumom prezent najlepszy z możliwych, prezent, jaki gawiedź lubi szczególnie, prezent ze swojej popularności, młodości, choroby, cierpienia i śmierci. Z faktu, że chociaż podjęła walkę z rakiem, walkę tę przegrała. Dzięki temu gawiedź będzie mogła budować mit, tragiczną w wymowie legendę, opowiadać ją z egzaltacją i topić w niej swoje własne niepowodzenia, swoje kompleksy, fobie i strachy, swoją duchową miernotę. Będzie mogła układać stosy kwiatów na grobie, składać listy, zapalać tysiące zniczy i roztkliwiając się nad swoją idolką, usprawiedliwiać siebie. Nie sądzę zresztą, że będzie to mit trwały, gawiedź wkrótce się znudzi i przy najbliższej okazji rzuci na inną sensację – może jeszcze bardziej wzruszającą, może nawet krwawą.

Wiele głosów płynących podobno „z serca” wstrząśniętej, płaczącej w głos i i przeżywającej gawiedzi można było ostatnio usłyszeć w telewizji, która, jak zawsze, stanęła na wysokości zadania. Te wypowiedzi z tłumu, nader egzaltowane, często histeryczne, czasem z ad hoc kreowaną modulacją głosu, porażały brakiem jakiejkolwiek głębi, a ich motywacją była na ogół chęć pokazania się. To się wyczuwa. Żeby była jasność, nie mam na uwadze wypowiedzi przyjaciół i kolegów aktorki. Warto zapytać: ile z tych wielu tysięcy ludzi, poza rodziną, osobami najbliższymi, przyjaciółmi i kolegami, przybyło na pogrzeb z prawdziwej potrzeby serca, autentycznego poczucia moralnego obowiązku, a ile z trywialnej, charakterystycznej dla gawiedzi, nieliczącej się z prawem do prywatności rodziny zmarłej i osób jej najbliższych, potrzeby uczestniczenia w niecodziennym wydarzeniu, w widowisku, ogrzania się w cudzym pośmiertnym blasku? Obawiam się, że większość stanowili ci drudzy. Ci, którzy kochają spektakularne widowiska i gesty, którzy zarzucają stosami kwiatów i zniczy miejsca śmierci małych Madzi z Sosnowca i tłumnie uczestniczą w pogrzebach ofiar wyrodnych matek. Część z nich uczestniczy pewnie w demonstracjach narodowców na Powązkach w Dniu Zmarłych lub w manifach pod warszawską Tęczą, bo to też niezłe widowiska. Także niezawodni paparazzi, przeskakując z wdziękiem i wprawą cmentarne grobowce, dla jak najlepszego ujęcia stanęli, owszem, na wysokości zadania.

Być może dałoby się usprawiedliwić zachowania gawiedzi w tych dniach, o ile warto z jakichkolwiek przyczyn usprawiedliwiać gawiedź. Jej zachowania i reakcje wszakże inspirowały w głównej mierze wszelakie media. To nawet nie gawiedź nie zmarła aktorka, lecz media były głównym bohaterem tych dni. Hasło do narodowej żałoby, w cieniu której pozostali górnicy straszliwie poparzeni w wybuchu w kopalni w Mysłowicach, dały media i elity, dziennikarskie i polityczne. W największej gazecie na stronie drugiej ukazały się nekrologii podpisane przez sama panią Premier i samą panią Wicemarszałek Sejmu. Być może kogoś znaczącego pominąłem, pominąłem jakiś order pośmiertny, ale ostatnio nieregularnie sięgam po gazety. Programy informacyjne w największych stacjach telewizyjnych, publicznych i prywatnych zaczynały się od pokaźnego bloku materiałów dotyczących zmarłej. Niektórzy wydawcy dzienników TV przeszli samych siebie: i rozpoczynali, i kończyli programy lamentami po śmierci „Ani”. Tak, „Ani”, bo zarówno dla elit dziennikarskich i politycznych, jak i dla gawiedzi, to nie była jakaś zimna „Anna”. To była „Ania”. Nasza „Ania”. I kropka. Ludzie z największych mediów po raz kolejny pokazali, że ich naturalnym stanem mentalnym jest hipokryzja. Czterech tyleż zacnych, co nudnych panów dyskutuje w radiu przez dwadzieścia minut na temat „Ani”, wybrzydzając z poczuciem absolutnej wyższości moralnej na tabloidy, które pastwiły się nad żywą jeszcze „Anią” i do głowy tym panom nie przyszło, że zeszli dokładnie na ten sam poziom medialnego odmóżdżenia, że i oni zarabiają na czyjejś śmierci, podobnie jak producenci programów informacyjnych w telewizjach. Niektóre prezenterki niemalże szlochały na wizji, a pewien znany pan redaktor zaprosił lekarza osobistego „Ani”, który obficie podzielił się z gawiedzią intymnymi informacjami z życia swojej pacjentki.

Źle się wyżej wyraziłem, używając niezbyt właściwie pojęcia „elity”. To nie sa elity. Członkowie prawdziwych elit nie pochodzą z wyborów parlamentarnych, z mianowania ani nawet z kontraktów. Owszem, oni sami uważają się za elitę, czują się lepsi od tych, dla których pracują, mniemają, że mogą stanowić wzór dla innych, ale… To wszystko to jest ich wishful thinkink.

Przy okazji tych ogólnonarodowych żałobnych godzinek wyrządzono ogromną krzywdę wielu ludziom. Media nie poskąpiły dokładnych informacji o raku trzustki. Że taki podstępny, trudny do wczesnego wykrycia, że usytuowany w trudno dostępnym miejscu, a więc komplikuje ewentualną operację, no i ta najbardziej brzemienna w skutkach, bo zabierająca nadzieję informacja: że tylko trzy procent ludzi, u których zdiagnozowano raka trzustki i próbowano go leczyć, dożywa pięciu lat po diagnozie. Pomyślmy, jak mogła odbierać ten cały szum informacyjny żyjąca jeszcze pacjentka z rakiem trzustki? Jeśli rak pokonał tak znamienitą osobę, jak młoda aktorka, to czy mogę mieć jeszcze jakąkolwiek nadzieję ja, nie taka młoda, nie taka piękna i nie taka zdolna? Jakże ja mogę marzyć o tych trzech procentach?

Pragnę być dobrze zrozumiany. Jestem za tym, żeby w telewizjach było jak najwięcej rzetelnych programów dotyczących zdrowia, na temat raka również, ale trudno mi się pogodzić z sytuacją, kiedy czyjaś tragedia staje się pretekstem do udawania misji. Lub swego rodzaju przykrywką dla stosowanych przez niby najpoważniejsze media metod rodem z plugawych tabloidów.

Być może ktoś uzna, że patrząc z takiej perspektywy na „widowisko” żałobne wykreowane przez media i tłumy po śmierci popularnej aktorki, zachowuję się cynicznie. Nic bardziej mylnego. Uważam, że tym „teatrem” wyrządzono, już po jej śmierci, krzywdę aktorce. Być może także jej rodzinie. Na pewno nie bagatelizuję też faktu czyjejś śmierci z powodu raka, sam bowiem jestem człowiekiem z – nazwijmy to – ciężkim doświadczeniem rakowym.

Michał Waliński

12 października 2014 roku

Informacje o Michał Waliński

b. folklorysta, b. belfer, b. organizator, b. redaktor, b. wydawca, b. niemowlę, b. turysta; kochał wiele, kochał wielu, kocha wiele, kocha wielu; czasem świnia, czasem dobry człowiek, czyli świnia, ale dobry człowiek (prawie Gogol); żyje po przygodzie z rakiem (diagnoza lipiec 2009 r.) i konsekwencjami tej przygody; śledzi, analizuje i komentuje obyczajowość współczesnych Polaków; czasem uderza w klawisze filozoficzne, czasem w ironiczne, czasem liryczne, rzadziej epickie; lubi gotować, lubi fotografować; lubi czytać i pisać, lubi kino, filmy i teatr (od dawna za względu na okoliczności tylko w TV); lubi surrealizm w sztuce i w ogóle, a więc i polskość; lubi van Steena, Rembrandta, słomkowy kapelusz damy Rubensa, Schielego, impresjonistów, kobiety w swobodnych pozach w malarstwie Tintoretta; kocha M.; kocha miesięcznik "Odra", czyta regularnie "Politykę" i "Wyborczą"; ulubione radia: Dwójka i radia internetowe z muzyką klasyczną, jazzem, fado, flamenco i piosenkę literacką; lubi radio TOK FM, chociaz po godzinie czuje sie ogłuszony nadmiarem sygnałów dźwiękowych i "głosowych"; wierzy w koincydencję etyki i estetyki oraz królewnę Śnieżkę; ateistyczny agnostyk, może agnostyczny ateista; lubi słuchać
Ten wpis został opublikowany w kategorii Aktorzy, gawiedź, media, tłum i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Doczekali się swojej księżnej Diany

  1. Bogna Drozdek pisze:

    „Każdy fach ma za swoje”, że raz jeszcze przypomnę niegdysiejszą (wyjątkowo dziś aktualną) maksymę serialowej „Doktor Ewy” (Wiśniewskiej). I nic na to nie poradzimy. Możemy jedynie tabloidów nie kupować, zdjęć nie oglądać, w internetowe tytuły nie klikać i dyżurnych sensacji nie komentować.

    Polubienie

Dodaj komentarz