Stan […] i samopoczucie […] od wielu tygodni nie sprzyjają radości, tym bardziej śmiechowi. Wielokropki w nawiasach podyktowała autocenzura.
Jednak kilka dni temu ogarnął mnie śmiech. Był to tak zwany pusty śmiech. Oglądałem w dziennikach jakieś migawki z konwencji PO. Były premier Donald Tusk żegnał się z funkcją przewodniczącego partii i przekazywał władzę obecnej premier Ewie Kopacz.
Jak donosi korespondent, „Tuż po wystąpieniu Hanny Gronkiewicz-Waltz, uczestnicy obejrzeli film, który był laurką dla oddającego władze Donalda Tuska. Spiker wymieniał cechy, które koledzy Tuska w nim dostrzegli. – Profesjonalny, dyplomatyczny, przystojny, z klasą, uczciwy, twardy, władczy, uparty, nieznoszący sprzeciwu, niebanalny, ambitny, obdarzony intuicją, pracowity, silny, zwarty, zmotywowany wojownik, wytrwały, niezłomny, skuteczny, niepokonany – Donald Tusk żegna się, ale nie odchodzi wyjeżdża, ale powróci – mówił głos.” Sama H. Gronkiewicz mówiła o Tusku per „nasz lider, mentor, mistrz nawet”.
Reporterzy podkreślali, że na konwencji wszyscy płakali i się wzruszali. Najgłośniej płakał i najmocniej się wzruszał niechybnie Schetyna. Wzruszająca w swoim nieukrywanym wzruszeniu była zwłaszcza pani premier. Wzruszyła się jeszcze bardziej, gdy D. Tusk oświadczył, że miał takie młodzieńcze marzenie, aby zejść z boiska niepokonany i wręczył jej kibolski szalik w barwach narodowych.
Ten szalik ma swoją historię i niewątpliwie jakiś historyk czy pisarz napisze kiedyś książkę pt. „Historia jednego szalika”, równie wzruszającą jak pamiętna „Historia żółtej ciżemki”, nie mówiąc o „Dziejach jednego pocisku”. Ten szalik, tak mówi sam lider i mentor, przyniósł szczęście Tuskowi, a potem prezydentowi Komorowskiemu, teraz będzie talizmanem szczęścia premier Ewy Kopacz, która nie podjęła podania i zrewanżowała się byłemu szefowi czerwono-białym wiecznym piórem, a przecież mogła mu wręczyć diamentową piłkę w barwach narodowych. Tak czy inaczej, widzę w tych gestach pewną symbolikę: magia kontra ratio. Czy jednak naprawdę nie dało się zorganizować krótkiego konkursu strzelania rzutów karnych?
Jest rzeczą zadziwiającą, w jaki sposób niektórzy dziennikarze i publicyści (czołowi lub sami uważający się za takowych) kreują niektórych polskich polityków, zwłaszcza Tuska i Sikorskiego, na wielkich mężów stanu. Zaznaczam, że jeśli chodzi o sympatie partyjne, jestem absolutnie apolityczny. Czymże się tak zasłużyli? W sprawie ukraińskiej? Przecież ta sprawa odbija nam się, nie tylko rosyjską, czkawką i jeszcze nieźle poodbija. Gospodarką? Nie widzę specjalnego związku między rządzeniem rządu a gospodarką, chyba że negatywny (krępowanie inicjatyw gospodarczych). Edukacją i szkolnictwem? Tu mamy regres, chociaż są ludzie, którzy liczą inaczej, posługując się obcą mi logiką. Służba zdrowia? Lepiej nie mówić, zwłaszcza gdy miałby mówić ktoś taki jak ja, czyli chory. A może załatwili coś sensownego u Amerykanów? Jeśli tak, to musi być to ściśle tajne.
Widzę tę cechę Tuska, która dla pewnych publicystów jest powodem nieustającego podziwu i uwielbienia, a we mnie budzi bardziej niż mieszane uczucia: D. Tusk to wyrachowany gracz polityczny, którego największą zdolnością było kiwanie i eliminowanie przeciwników z własnej partii. A faktyczne dokonania? Zajrzyjmy do archiwaliów: obietnic przedwyborczych i zapowiedzi w kolejnych exposé. I skonfrontujmy z rzeczywistością. To, że obejmie wysokie stanowisko w Unii (lecz przecież nie „prezydenta Europy”, jak mówią niektórzy klakierzy) ani mnie ziębi, ani grzeje, tym bardziej że decydentem raczej nie będzie, a poza tym (wbrew nadziejom niektórych), a chcą być wiarygodnym, nie będzie się mógł kierować wyłącznie interesem Polski. Czy stanie się mężem stanu formatu europejskiego, może światowego? Niech się postara, jest przecież, jak cytowałem wyżej: „Profesjonalny, dyplomatyczny, przystojny, z klasą, uczciwy, twardy, władczy, uparty, nieznoszący sprzeciwu, niebanalny, ambitny, obdarzony intuicją, pracowity, silny, zwarty, zmotywowany wojownik, wytrwały, niezłomny, skuteczny, niepokonany.” Prawdziwy lider, mentor i mistrz.
Te przebitki z konwencji PO źle mi się kojarzą, bo kojarzą mi się z kultem jednostki: opuścił nas nasz przywódca i ojciec narodu, płaczmy więc i wzruszajmy się głęboko, tak szczerze jak to robią choćby w Korei Północnej. Ta konwencja to musiał być niezły kabaret, lepszy od wczorajszego w telewizji, w którym zresztą D. Tusk prawie wystąpił. Jeszcze gorzej kojarzy mi się kibolski szalik jako partyjny talizman. Partyjny i narodowy?
Kiedy już wybudują Muzeum Tuska, ten szalik powinien zająć w nim miejsce co najmniej tak eksponowane jak Szczerbiec na Wawelu. Obok piłkarskich trampek, piłkarskich spodenek, piłkarskiej koszulki i piłkarskich getrów D. Tuska. Oraz pudełka po kubańskich cygarach. Gmach ten widzę ogromny, zaś w nim na ścianach spisane myśli byłego premiera. Może zdoła jeszcze machnąć jakąś „złotą książeczkę” z myślą o potomnych?
Michał Waliński
12 listopada 2014 roku