Zachowaj się! Potęga oliwki i kapara

WP_20151025_035W całym swoim życiu otrzymałem sporo zaproszeń na bankiety, rauty, wytworne przyjęcia, czyli imprezy, których organicznie nie znoszę. Nie mogę powiedzieć, że byłem towarzysko rozrywany. Zdarzały się jakieś wyróżnienia i tp.  Z trzech czwartych zaproszeń zrezygnowałem, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Trzy czwarte pozostałych zaproszeń „skonsumowałem”, lecz w większości wypadków ulotniłem się „po angielsku” lub w inny sposób.

Dlaczego nie cierpię takich spotkań? Z bardzo wielu powodów:

  1. Schlebiają one próżności ludzkiej – i organizatorów, i gości.
  1. Przynoszą „zainteresowanym” więcej szkody niż pożytku.
  1. Trzeba się na nie odpowiednio sztywno „ubrać”, przy czym mile widziane są znane i drogie marki. Przyjdziesz w koszuli w kratę, sfatygowanych dżinsach i butach do wędrówki górskiej, bo tak chodzisz ubrany na co dzień, to cię obśmieją, jeśli nie wyrzucą wcześniej. Raz z premedytacją zdjąłem takie buty (markowe, drogie) po przyjściu i zostawiłem u progu. Zapanowała powszechna konsternacja. Zawiadująca przyjątkiem korpulentna dama o dekolcie rozmiarów boiska piłkarskiego i plecach gołych do pół tyłka, podlizująca się VIP-om, zakrztusiła się kurką w occie i trzeba było ją reanimować.

Gospodarze i goście wiercili się jakby mieli owsiki, pokazywali na mnie palcem, drwili ze mnie, nie wiedzieli,  gdzie podziać oczy. A przecież skarpetki miałem całe, nogi wymyłem i ufnie patrzyłem w ich oczy. Nie rozumiałem, o co chodzi, jednak w rezultacie był to jeden z trzech „bankietów”, na których dobrze się bawiłem, obserwując towarzystwo. Każdy chociaż przez chwilę bywa w życiu Forrestem Gumpem. A wszelkim bankietom i przyjęciom smaczku dodają chwile konsternacji sprokurowane błędem, faux pas lub prowokacją człowieka. Bez nich rauty byłyby smutne. Dlatego niektórzy z organizatorów nie rezygnują z udziału pewnych ludzi, których można określić mianem salonowych błaznów i którzy poświęcają swój honor i swoją godność dla poprawy samopoczucia innych.

  1. Trzeba umieć pleść androny i gadać o niczym z nieznajomymi lub prawie nieznajomymi osobnikami. Znam kilku bankietowych nudziarzy, którzy za każdym razem opowiadali te same historie – reprezentują oni rodzaj zawodowych bankietowiczów. Parę osób, które mnie znają, wie, że ja lubię pomilczeć, nawet w towarzystwie, a przecież nie będę sobie kartki z informacją przyklejał na… No właśnie, gdzie? Najlepiej zawsze milczało mi się z kobietą u boku, miejsce i pozycja horyzontalna, wertykalna luba na krześle czy tapczanie, obojętne. Może jeśli sprzyja ci szczęście, z bankietowych męczarni wyratuje cię piękna i przedsiębiorcza niewiasta i czmychniecie razem. Piękna noc majowa, ciepło, żabki kumkają, słowiki spać nie dają, szkoda tak pięknej pory na kitwaszenie się w bankietowym sosie konwenansów i WP_20151025_039obmowy. Uważajcie tylko, żeby nie natrafić na któregoś ze swoich małżonków, jeśli już musieliście z nimi przyjść. Swoją uwagę dzisiaj poświęcam jednak głównie bankietom dla „samotników” odbywających się na stojąco i chodząco.
  1. Dalej – trzeba bezwzględnie przestrzegać hierarchii towarzyskich, nawet wówczas, gdy są to hierarchie kołtuńskie i tylko udają prawdziwy savoir vivre, a w większości przypadków takie właśnie są. W Polsce dominuje rodzima, plebejska odmiana savoir vivre’u, genetycznie jest to tradycja chłopsko-szlachecko-kościelna, dopasowana z finezją godną papugi do wzorca  filisterskiego, o dziwo bardziej rygorystyczna i restrykcyjna niż klasyczny wzorzec ogłady w kulturze Zachodu. Z obowiązkową słomą wystającą z butów lub szpileczek i dziurami w rajstopach. Z „rączki, nóżki szanownej pani całuję”. Z małym paluszkiem wdzięcznie odgiętym od uszka filiżanki z kawą. Zawsze z jakimś dysonansem w urodzie i ubiorze.  Odmiana wyniesiona nie tak znów dawno z kurnych chat i chłopskich zagród do domków z cegły i kamienia z papą na dachu, blokowisk, willi i rezydencji miejskich oraz podmiejskich i tam pieczołowicie szlifowana.
  1. Przed imprezą koniecznie należy przez kilka tygodni informować wszystkich, że będzie się na bankiecie (raucie, przyjęciu, jubileuszu etc.) i sugerować, że „może się spotkamy?”.
  1. Przez kilka tygodni po raucie trzeba wszystkich informować, że się było na spotkaniu i dodawać z przekąsem: „Jaka szkoda, że się nie spotkaliśmy”. Rzeczą jak najbardziej pożądaną jest chwalić gospodarzy (organizatorów) lub – częściej – przeciwnie, opluwać ich, a ponadto komentować co ciekawsze zdarzenia z imprezy, skandaliki i wypadki, zwłaszcza o podłożu erotyczno-seksualnym i obyczajowym, nie żałując hiperboli i umiejętnej, sprofilowanej w zależności od słuchacza, parafrazy. Jeśli tedy zauważysz na bankiecie jakąś nieco podalkoholizowaną pannę/panią przymierzającą się akurat do zrobienia detalicznego strip-teasu, nie powstrzymuj jej, zwłaszcza gdy nie dysponuje walorami Moniki Belluci, zachęć, może nawet pomóż zdjąć ciuszki, pochowaj je skrzętnie w różnych miejscach posiadłości (to niezawodny dowcip), a po zakończeniu seansu w wykonaniu nudystki (nawet największe atrakcje muszą mieć swój kres), weź się wraz z innymi bankietowiczami za ratowanie kobiety i poszukiwanie garderoby. Inny przykład: jeśli zauważysz, że jakiś męski podmiot chodzi, nieświadom rzeczy, z rozpiętym szeroko rozporkiem, a z tyłu wystają mu ze spodni białe kalesonki, bo popuścił pasa, nie baw się w żadne miłosierdzie, potraktuj gościa przedmiotowo, zamień z nim kilka uprzejmych słów, nie wyprowadzając go bynajmniej ze stanu fałszywej świadomości. Zaproponuj mu ewentualnie lekturę Marksa. Mężczyzna, który nie jest w stanie wyciągnąć wniosków z popełnionych błędów, jest niewart żadnej kobiety i pozostaje kwestią otwartą, czy w ogóle jest mężczyzną.

Polacy słyną z natychmiastowego zauważania i szczerego do bólu komentowania czyichś wpadek w miejscach publicznych. Kierują się niewątpliwie miłosierdziem, wyrażając szczery żal, deklarując „empatię” i wpychając umiejętnie nieszczęśnika pod wodę. Polacy są narodem nieustannie czyhającym na potknięcia innych.

  1. Trzeba umieć kulturalnie żreć, pić i kulturalnie konwersować z łososiem, ozorkiem, ośmiorniczką, policzkiem lub innym gównem w gębie. A ja stanowczo i raz na zawsze odmawiam gadania podczas konsumpcji. Co to zresztą za przyjemność: stoły uginają się od wytwornego jedzenia, a ty możesz sięgać po atrakcyjny kąsek raz na pół godziny, bo częściej nie wypada. Dotyczy to wszystkich przyjęć na stojąco: jesteś niedojedzony, niedopity, a w dodatku nogi ci do tyłka wchodzą. W takiej sytuacji jesteś gotów przysiąść nawet na donicy z kwiatkiem. Zdarzyło się ongi, że przysiadłem, a była to droga odmiana storczyka kreolskiego. Zapewniano mnie, że „nic się nie stało”, „to tylko storczyk”, jako człowiek honoru jednak wystarałem się o inny egzemplarz. Niestety, udział w bezpłatnym bankiecie może człowieka słono kosztować.WP_20151025_046 1
  1. Trzeba umieć bardzo dobrze udawać.
  1. Trzeba umieć być odpowiednio fałszywym.
  1. Trzeba umieć odpowiednio połykać najordynarniejsze przekleństwa, jakie cisną się na usta, w odpowiednio szybkim czasie, bo w towarzystwie nie wypada bluzgać.
  1. Należy koniecznie pamiętać, że panie się stroją na przyjęcie po to, abyś ty udawał, że tego nie widzisz i nie patrząc, podziwiał ich biusty i tyłki, nie wypowiadając tych słów głośno. Żadnego klepania po! Klepnięcie w tyłek faceta dyskwalifikuje cię na zawsze, bo a nuż był to gej lub – co gorzej – hetero.
  1. Trzeba przez całe godziny powstrzymywać się od siusiu, no bo przecież nie będziesz pytał o drogę. Albo obawiasz się, że cię w tzw. międzyczasie obgadają.
  1. Trzeba pić powoli, z absolutnym umiarem, ale tak, żeby się w końcu zdrowo uchlać. Pamiętaj, że kiedy cię wsadzą do taksówki, a ty o tym nie wiesz, to jeszcze nie jest najgorsza rzecz, jaka może cię na bankiecie spotkać. Gorzej, gdy klepiąc szefa przyjaźnie po plecakach, powiesz mu do ucha:  „Ty ch..u!”, albo, trzymając w ręku odpowiedni widelczyk, pomylisz dekolt ważnej damy z salaterką ze śledziami w śmietanie, o co łatwo.
  1. Trzeba umieć „załatwiać interesy”.WP_20151025_046 1
  1. Trzeba wiedzieć, jaka jest dokładnie godzina, nie patrząc na zegarek.
  1. W zależności od sytuacji trzeba mieć przygotowaną odpowiednią legendę na użytek żony lub męża po powrocie do domu.

Jest jeszcze co najmniej 1125 powodów mojej niechęci do bankietów, ale na razie wystarczy. Rozumiemy się przecież.

Pozwalam sobie tedy podać radę, jak przetrwać bankiet możliwie najmniejszym nakładem czasu i nerwów, założywszy, że musisz na nim być, bo na przykład mają ci wręczyć medal, nagrodę, dyplom lub czynisz to ze względu na szefa, którego nie znosisz, ale się go boisz. Do momentu wręczenia nagrody nic (niestety) nie zależy od ciebie, sprawy toczą się swoim rytmem, każdy zaaferowany jest sobą i bliźnimi („Boże, ten skurwysyn też tu  jest?), ustawiają was, przemawiają, wręczają, przemawiają, ciesz się, kiedy ty nie musisz przemawiać „w imieniu”, inaczej mówiąc wdzięczyć się bez umiaru i podlizywać władzy.

W większości przypadków kulminacyjnym punktem takiego spotkania jest toast, co niezawodnie sygnalizuje wybuch butelek szampana. Polacy kochają otwierać szampana na strzelająco i strzelać nim do kogo popadnie. Tradycja ta ma swoje plusy, wszyscy rzucają się na trzymane przez kelnerów tace z kieliszkami syczącego płynu (najczęściej produkcji postsowieckiej), powstaje harmider, tumult, nobliwi goście przekrzykują się, a ty – z kielichem lub nie – kierujesz się statecznie, ale dyplomatycznie do szatni i zwiewasz, gdzie pieprz rośnie.

Nie żałuj swojej rejterady. W opuszczonym przez ciebie miejscu (często i w innych miejscach) dużo, oj, dużo będzie się jeszcze działo. Wracaj do żony, dziatków, w ostateczności idź do baru na spokojną wódkę. Masz alibi: wszyscy wiedzą, że byłeś obecny, ciałem przynajmniej, lecz nie wiedzą, że się celowo zmyłeś, a różne nieciekawe przygody, jakie potencjalnie mogą się przydarzyć człowiekowi na nobliwym przyjęciu, ciebie nie będą dotyczyć.

Sytuacja wygląda gorzej, gdy bankiet organizowany jest nie dla przyczyny wręczenia nagród, ale – jak większość bankietów w Polsce – dla zaspokojenia ego gospodarza, zatem kiedy każdy pretekst dla jego urządzenia jest dobry: opłatek, jajeczko, matura tępego synalka, topienie marzanny, ciąża córeczki czy pogrzeb lub awans. Trudniej wówczas o odpowiedni punkt kulminacyjny wyznaczający moment twojej rejterady. Nie martw się jednak, jest, okazuje się, wspaniałe wyjście z sytuacji.

Zaraz po przyjściu na takie spotkanie, kiedy oblegną cię jak pchły różni „serwismeni”, narzucając się z szampanem, koniakiem, whiskey i innym jadłem, weź do ręki wytworny talerzyk, nałóż na ten talerzyk jedną oliwkę lub jednego kapara, odłóż łyżeczkę, do drugiej ręki (na ogół prawej) weź srebrną wykałaczkę i paraduj z tymi rekwizytami wśród tłumu gości. Zakładając, że goście są przynajmniej w minimalny sposób dobrze wychowani, będą ci ustępować i żaden nie zechce ci przeszkodzić swoim natręctwem, widząc, ile trudu cię kosztuje ekwilibrystyka z oliwką na talerzyku w jednej tudzież wykałaczką (zwłaszcza srebrną) w drugiej ręce. Nie musisz się nikomu z niczego tłumaczyć, nawet gospodarz uszanuje twoje wyrzeczenia.

Po kilkunastu minutach wędrówki zatrzymaj się, spojrzyj na talerzyk i wykałaczkę i wbij ją spokojnie, ale stanowczo w oliwkę, uważając, żeby oliwka nie wymsknęła się i nie pofrunęła w międzypiersie jakiejś damy lub do kieliszka z wódką gościa płci męskiej. Jeśli uporałeś się prawidłowo z nabijaniem owocu na szpikulec, kontynuuj wędrówkę w labiryncie wytwornych gości, trzymając heroicznie talerzyk w jednej i nabitą na wykałaczkę oliwkę w drugiej dłoni, dłonią z oliwką lekko wachlując w ciężkim od perfum, dezodorantów i innych zapachów powietrzu. Żaden natręt najprawdopodobniej ci nie przeszkodzi w kontemplacji, widząc w obrazie człowieka kroczącego dostojnie z talerzykiem i oliwką nabitą na szpadkę jest coś majestatycznego i mistycznego zarazem, że otacza go jakby oliwkowa aura

Po kolejnych kilkunastu minutach zatrzymaj się, włóż oliwkę (kapara) do ust, przegryź i długo żuj, talerzyk zaś i wykałaczkę zacznij odnosić, żeglując w kierunku wyjścia. Pozbywszy się ich na pierwszej tacy trzymanej  przez pierwszego napotkanego kelnera, wyjdź z sali. O ile ktoś to w ogóle zauważy (zakładam, że nie jesteś celebrytą, księdzem lub znanym politykiem), pomyśli, że wyszedłeś na papierosa. Gorzej, gdy przez pomyłkę włożysz cudzy płaszcz. Chętnie zrobią z ciebie złodzieja.

Oliwki lub kapary mogą być wykorzystane na przyjęciu w innej zgoła funkcji. Było to jeszcze na początku lat 70. Na jakimś bankiecie „ku czci” zaobserwowałem pewnego młodego człowieka siedzącego samotnie przy stole i wykonującego jakieś subtelne, lecz wyraźnie powtarzalne ruchy prawą ręką, przy czym szczególną ruchliwością wyróżniał się kciuk i palec wskazujący.WP_20151025_052 1

-Biedny człowiek – pomyślałem – zapewne chce rozmasować gnębiący go reumatyzm. Podszedłem nieznacznie w jego kierunku. Okazało się, że był to świetnie zapowiadający się młody teoretyk literatury, dzisiaj naukowa sława. Zauważyłem także stojącą na stoliku wielką michę oliwek (najwidoczniej kelner na chwilę postawił i zapomniał) oraz opróżnioną do połowy butlę „Żubrówki”. Literaturoznawca lewą ręką dolewał sobie co rusz trunku, wznosił cichy toast do niewidocznego adresata i wlewał wprawnym ruchem płyn do gardła i jednocześnie prawą ręką pstrykał oliwkami w kierunku roztańczonego, rozbawionego, głośnego tłumu, a gdy trafiał w upatrzony cel, powodował jakiś jęk lub okrzyk „O Jezu”. Młody ten człowiek czynił swoje nadzwyczaj sprawnie, konsekwentnie, z cicha pęk i długo, nic dziwnego więc, że zrobił wielką karierę naukową. Powiadają, że do dzisiaj strzela świetnie z oliwek, jednak upija się już po jednym małym kieliszeczku alkoholu.

Tak więc, jak każda inna rzecz, oliwka czy kapar mają swoje jasne i ciemne strony.

Michał Waliński

28 października 2015 roku

Informacje o Michał Waliński

b. folklorysta, b. belfer, b. organizator, b. redaktor, b. wydawca, b. niemowlę, b. turysta; kochał wiele, kochał wielu, kocha wiele, kocha wielu; czasem świnia, czasem dobry człowiek, czyli świnia, ale dobry człowiek (prawie Gogol); żyje po przygodzie z rakiem (diagnoza lipiec 2009 r.) i konsekwencjami tej przygody; śledzi, analizuje i komentuje obyczajowość współczesnych Polaków; czasem uderza w klawisze filozoficzne, czasem w ironiczne, czasem liryczne, rzadziej epickie; lubi gotować, lubi fotografować; lubi czytać i pisać, lubi kino, filmy i teatr (od dawna za względu na okoliczności tylko w TV); lubi surrealizm w sztuce i w ogóle, a więc i polskość; lubi van Steena, Rembrandta, słomkowy kapelusz damy Rubensa, Schielego, impresjonistów, kobiety w swobodnych pozach w malarstwie Tintoretta; kocha M.; kocha miesięcznik "Odra", czyta regularnie "Politykę" i "Wyborczą"; ulubione radia: Dwójka i radia internetowe z muzyką klasyczną, jazzem, fado, flamenco i piosenkę literacką; lubi radio TOK FM, chociaz po godzinie czuje sie ogłuszony nadmiarem sygnałów dźwiękowych i "głosowych"; wierzy w koincydencję etyki i estetyki oraz królewnę Śnieżkę; ateistyczny agnostyk, może agnostyczny ateista; lubi słuchać
Ten wpis został opublikowany w kategorii savoir vivre i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Zachowaj się! Potęga oliwki i kapara

  1. A. pisze:

    Brawo. Podzielamy z mężem te opinie. Szkoda, że natrafiłam na tego bloga dopiero po śmierci pana Profesora.

    Polubienie

Dodaj komentarz