Pie…yć tę całą poprawność polityczną! Wyczyn ks. K. Charamsy

Tego się po sobie nie spodziewałem, ale po „objawieniach” księdza Krzysztofa Charamsy, gdy po raz kolejny napatoczyła mi się na portalach jego zadowolona, butna i fałszywa twarzyczka, zwłaszcza w towarzystwie jego konkubenta Eduardo, powiedziałem sobie „basta!”, dosyć tego. Mam powyżej uszu wszelkich lobby gejowskich i coming outów! Pisania na klęczkach o Żydach. Pełzania na kolanach przed feministkami i fanatyczkami gender. Niedostrzegania garbów u garbatych. Manipulowania pojęciem ksenofobii. I bezkrytycznego patrzenia na wszystkich Czarnych i Kolorowych. Z Czerwonym Kapturkiem i Kopciuszkiem włącznie.

Co tak gruntownie wyprowadziło mnie z równowagi? Sprawa księdza K. Charamsy, który przedwczoraj w Watykanie ogłosił coming out i wypiął się na instytucję, której zawdzięcza dostatni (mniemam) żywot i dobrze płatną, atrakcyjną posadę wysokiego urzędnika. Swój coming out starannie przygotował, rozsyłając zawiadomienia do różnych mediów (zróżnicowane stylistycznie i merytorycznie w zależności od medium) i dbając w najdrobniejszych sprawach o PR, gdyż niebawem ukazać się ma książka o nim i jego gejostwie. Jego zresztą autorstwa. Robiąc coming out, zadenuncjował praktycznie cały kler, który jego zdaniem składa się z samych gejów, pozostających w dodatku w związkach z innymi gejami. Jeśli tak jest, to nie jest dobrze, myślę sobie, za to Charamsy jest z siebie bardzo, ale to bardzo dumny.

Tym bardziej, że parę dni wcześniej popełnił był bardzo mądry i trafny artykuł w „Tygodniku Powszechnym”, w którym potępił język nienawiści i homofonię ks. Oko i współczesnego Kościoła. Robiąc następnego dnia woltę coming outową, zrobił w konia „TP”, a ksiądz Oko zapewne triumfuje.

Pomijając megalomański aspekt tej sprawy, trzeba zadać pytanie, czy jakąkolwiek prawdę można budować na kłamstwie? Jaką wartość, jaki walor etyczny, edukacyjny ma prawda wypływająca z fałszu i kłamstwa? A taką prawdę odsłonił Charamsa. Można go porównać do człowieka, który przez lata okradał innych (in cognito), łupy przeznaczał sprawiedliwie na biedne dzieci, by w jakimś momencie obwieścić triumfalnie światu: „Patrzcie, jaki jestem wspaniały!” Jak się czują ci, których spowiadał, którzy mu zawierzyli?

Powiedzmy sobie, że nawet nie jest ważne to, czy Charamsa jest księdzem, czy nie. Pewne zawody, pewne instytucje wymagają od człowieka, pracownika lojalności i surowego przestrzegania określonych zasad, chociażby osławionego celibatu. Celibat uważam za czynnik degenerujący i deprawujący ludzi, ale jednak Ch. wiedział dobrze, co czyni, decydując się niegdyś na seminarium duchowne. Bez względu na środowisko i instytucję na ogół bardzo surowo ocenia się tych, którzy łamią przysięgę. Do dzisiaj duża część społeczeństwa nie aprobuje działalności płk. Kuklińskiego i różnie traktuje rycerzy „niezłomnych”.

Ale Charamsa jest przecież księdzem. I w moim przekonaniu, rżnąc z siebie rzekomego bohatera, przysłużył się bardzo siłom oportunistyczno-konserwatywnym mającym ciągle przewagę w Kościele. Kościół dobitnie wykaże, że z takimi odważnymi chłoptasiami świetnie sobie radzi i nie zmieni bynajmniej polityki wobec gejów i …celibatu. Jeśli zaś ktoś jest bojownikiem o sprawy gejowskie, nie zaprzeczy, że Charamsa tej sprawie bardziej zaszkodził niż pomógł. Przy okazji: coming outem, zaplanowanym na przeddzień synodu poświęconego kwestiom rodziny, osłabił mocno blask swojego artykułu z „TP”. Bo dopuścił się manipulacji. Więc kiedy patrzę na zadowoloną z siebie, dumną i zarazem błazeńską twarzyczkę tego duchownego, robi mi się po prostu niedobrze.

Nie za ostro? Nie, powinienem ostrzej, bo Charamsa to ksiądz zobowiązany do bezwzględnego przestrzegania zasad ewangelicznych. Ksiądz wszakże, który szukając rozgłosu, zachowuje się jak najgłupszy celebryta. Maluczko, a odsłoni publicznie majtki, biustonosz pokaże i przy ściance stanie z kochasiem.


W tym miejscu dotykam spraw związanych z tzw. poprawnością polityczną, językiem poprawności politycznej. Nie ja jeden, bo w mętnej wodzie poprawności pluskają się, taplają i toną liczni komentatorzy proszeni o wypowiedź w sprawie Charamsy.

Jeśli uznam, że stoję na gruncie poprawności politycznej, to w ocenie Charamsy wyjdzie mi, że jest to wybitny innowator, bojownik o sprawę gejowską w Kościele, bohater naszych czasów, do tego Polak – i muszę być dumny z niego co najmniej tak jak ze Skłodowskiej-Curie i  tego gościa, co wymyślił lampę naftową.

Muszę jednak przy tym zrobić mnóstwo zastrzeżeń, bo język poprawności nie znosi woluntaryzmu:

  1. Jestem agnostykiem, a może ateistą (czego nie uzgodnię nigdy do końca ) i wewnętrzne sprawy Kościoła specjalnie mnie nie obchodzą.
  2. Nie jestem homofobem. Miałem i mam sporo kolegów i przyjaciół płci obojga gejów. Mój wgląd w inne jednostki, grupy nigdy nie polegał na „wyłapywaniu” u ludzi cech gejowskich, żydowskich etc. Zwisa mi to.
  3. Nie jestem wrogiem Żydów. Niestety, kilkoro wspaniałych przyjaciół żydowskich pożegnałem na stałe (nagle) po marcu 1968 roku.
  4. Nie jestem ksenofobem, chociaż nie wszyscy Obcy mi się podobają, ale też nie muszą mi się podobać zwłaszcza, że nie wszyscy rodacy mi się podobają. Czasem i ja sam sobie się nie podobam.
  5. Uznaję prawa feministek i „genderystek”, chociaż często mnie śmieszą.
  6. Szanuję prawo innych do ich religii, wyznania.

Jak łatwo zauważyć, pozostawanie na gruncie poprawności politycznej i posługiwanie się językiem poprawności politycznej zastawia na wyznawców poprawności liczne pułapki. Język ten manipuluje, fałszuje rzeczywistość, zakłamuje ją. Język ten kreuje rzeczywistość, która poza językiem nie istnieje i długo jeszcze istnieć nie będzie, rzeczywistość ta oparta jest na mrzonkach i iluzjach. Do pewnego stopnia owa czysto semantyczna rzeczywistość przypomina tzw. socrealistyczną nowomowę (w sensie zwłaszcza strukturalnym). Wyznawca i propagator poprawności politycznej zmusza siebie i innych do mówienia nie swoim językiem, premiuje język niejako sztuczny, nienaturalny, wyzbyty typowych dla człowieka emocji, barw, gry ciała.

Na domiar złego język poprawności politycznej, jego używanie bądź nie, wybitnie hierarchizuje i wartościuje ludzi. W pewnych kręgach człowiek nie stosujący zasad tego języka uznawany jest z góry za prymitywnego odszczepieńca, nawet wówczas gdy zdaje się mieć rację. Używanie języka poprawności wymusza na odbiorcach a priori przyznanie wszelkich racji „poprawnościowcom”. Utrudnia albo uniemożliwia autentyczną komunikację międzyludzką, np. doznałem autentycznych krzywd z ręki Żydów albo Romów, ale nie mogę (bo nie wypada) o tym mówić, pewien znany facet „dobierał się” do mnie, ale nie mogę tego mówić, bo o gejach nie wolno mówić źle.

Nie będzie strasznym uproszczeniem rzeczy twierdzenie, że zdanie się wyłącznie na język poprawności politycznej to w dużej mierze wybór kłamstwa, sprzeniewierzenie się prawdzie. Gorzej, gdy skonstatujemy, że język poprawności politycznej ma solidne oparcie w rozwiązaniach prawnych, które premiują „poprawnościowców”. Mogę mieć rację, mówiąc o jakimś Afro-Amerykaninie, że jest „be”, ale to mnie wsadzą do paki, bo uraziłem jego poczucie godności rasowej.

Rezygnując w wypadku ks. Charamsy z języka poprawności politycznej, bynajmniej nie widzę w nim bohatera, widzę człowieczka zakłamanego, dbającego o publicyty.


Mimo wszystko można by zlekceważyć te kwestie. Stanąć na stanowisku, że najważniejsze jest samo życie, a to toczy się bez względu na rodzaj języka, którym się komunikujemy.

Jednakże mój zdecydowany sprzeciw zdaje się budzić, nie tyle „popularność” języka poprawności politycznej w stosunku do szeregu kwestii społecznych, ale jego pewnego rodzaju inna ekspansywność, zaborczość, zachłanność.

Otóż języka tego używa się, by bronić pewnych ogólnoludzkich wartości i bronić ludzi, grupy społeczne, które na różne sposoby są krzywdzone, nietolerowane, tłamszone, ciemiężone etc., co najczęściej objawia się na gruncie (paskudnego) języka, jakiego używa się w charakteryzowaniu tych grup – na murach, pewnych stronach internetowych znajdziemy aż nadto przykrych i ponurych przykładów. Użycie wobec nich języka poprawności (plus zastosowanie odpowiednich rozwiązań prawnych) ma te grupy niejako dowartościować, nobilitować, uczynić z prześladowanych „normalnych”, pełnowartościowych członków społeczeństwa. Zatem zamierzenie bardzo szlachetne, a w Polsce podnoszone już w czasie Sejmu Czteroletniego.

Dlaczego zatem zgłaszam zastrzeżenia? Otóż w pewnych środowiskach, kręgach medialnych w Polsce presja poprawności jest tak wielka, że odnosi się wrażenie, iż przestaje chodzić o obronę (gejów, Żydów, obcych, zwolenników gender) lub o ich społeczną rehabilitację, lecz po libertyńsku (a zarazem stojąc na pozycjach liberalnych) promuje się pewne style życia oraz pewne odstępstwa od normy: małżeństwa gejowskie, samotne mecierzyństwo, uzurpacje zwolenniczek gender, macierzyństwo lesbijek etc. W tych środowiskach ludziom, którzy mają chociaż trochę odmienne zdanie, knebluje się usta. Jeśli chcesz funkcjonować w takim środowisku, zarabiać, musisz „krakać” jak inni. A to oznacza służbę w pacht oportunizmu i hipokryzji. Co ciekawe, właśnie w tych środowiskach nadużywa się pojęcia wolności i demokracji. Tymczasem akceptacja człowieka przez takie środowisko oznacza najzwyczajniejsza zdradę samego siebie, swoich ideałów. Sprawa jest o tyle poważna, że w Polsce nie ma już mediów niezależnych. Nie ma też niezależnych dziennikarzy.

Można w tym miejscu postawić szereg pytań. Czy na przykład w normalnym życiu społecznym potrzebne są hece uliczne, meetingi odprawiane przez zwolenników gender? Jakie jest społeczne uzasadnienie dla ogromnych parad urządzanych przez gejów w Berlinie i innych miastach? Nie tylko estetyka gejowska, ale każda inna estetyka polegająca na nieuzasadnionym użyciu ciała wywołuje u mnie odruch wymiotny. Tak samo jak na przykład uliczna estetyka promowana przez narodowców. Tymczasem chociaż nie wiem, jakbym zapewniał, że nie jestem homofonem, zostanę zadeptany i zadziobany przez stada wron i kruków, gdy burknę jedno słowo o nachalnej (nieraz takie mam wrażenie) „promocji” i „lansowaniu” gejowskich i innych „dziwnych” wartości. Czy – jako człek heteroseksualny – gdy złapię sobie młodziutką kochankę, a nawet kochankę podstarzałą – powinienem koniecznie na środku Watykanu urządzać coming out?

Jesteś gejem – twoja sprawa, jesteś lesbijką – twoja sprawa, jesteś „bi” – twoja sprawa, wyznajesz gender – twoja sprawa, jesteś Żydem – twoja sprawa. Żyj sobie po swojemu, mnie nie wadzisz. Zatem nie wadź i ty mnie. Chociażby zadowoloną z siebie i swojego kochanka gębusią. Dlaczego zmusza się ludzi do ciągłego stania na baczność wobec Żydów, gejów, feministek i in.?

Bardzo ciekawym zajęciem jest przysłuchiwanie się głosom „komentatorów” w sprawie zachowania Charamsy lub czytanie komentarzy. Dla jednych jest bezdyskusyjnym bohaterem. Większość z nich próbuje, komentując, pozostać na gruncie języka poprawności politycznej i miota się w konsekwencji między szczerą prawdą o tym księdzu a „poprawnościowym” kłamstwem. Widać, jak ten język uwiera ich niczym wiktoriański gorset pełne brzuchy, tłuściutkie biodra i obfite biusty kobiet. Jeden dziennikarz wyłgał się (w TOK FM) wspaniale: nie może się wypowiedzieć w tej sprawie, bo wczoraj nie było go w Warszawie. Z przykrością stwierdzam, że tym razem absolutnie nie zgadzam się z wyważonym na ogół publicystą katolickim „Polityki” red. Adamem Szostkiewiczem, zdaniem którego Charamsa znakomicie wybrał termin coming outu i jest najbardziej znanym duchownym polskim po Janie Pawle II. Pogratulować panu redaktorowi zestawienia. Pani redaktor Janina Paradowska pewnie jęknęła była z zachwytu.

Michał Waliński

5 października 2015 roku

Informacje o Michał Waliński

b. folklorysta, b. belfer, b. organizator, b. redaktor, b. wydawca, b. niemowlę, b. turysta; kochał wiele, kochał wielu, kocha wiele, kocha wielu; czasem świnia, czasem dobry człowiek, czyli świnia, ale dobry człowiek (prawie Gogol); żyje po przygodzie z rakiem (diagnoza lipiec 2009 r.) i konsekwencjami tej przygody; śledzi, analizuje i komentuje obyczajowość współczesnych Polaków; czasem uderza w klawisze filozoficzne, czasem w ironiczne, czasem liryczne, rzadziej epickie; lubi gotować, lubi fotografować; lubi czytać i pisać, lubi kino, filmy i teatr (od dawna za względu na okoliczności tylko w TV); lubi surrealizm w sztuce i w ogóle, a więc i polskość; lubi van Steena, Rembrandta, słomkowy kapelusz damy Rubensa, Schielego, impresjonistów, kobiety w swobodnych pozach w malarstwie Tintoretta; kocha M.; kocha miesięcznik "Odra", czyta regularnie "Politykę" i "Wyborczą"; ulubione radia: Dwójka i radia internetowe z muzyką klasyczną, jazzem, fado, flamenco i piosenkę literacką; lubi radio TOK FM, chociaz po godzinie czuje sie ogłuszony nadmiarem sygnałów dźwiękowych i "głosowych"; wierzy w koincydencję etyki i estetyki oraz królewnę Śnieżkę; ateistyczny agnostyk, może agnostyczny ateista; lubi słuchać
Ten wpis został opublikowany w kategorii gej, kościół, ks. K. Charamsa i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Pie…yć tę całą poprawność polityczną! Wyczyn ks. K. Charamsy

  1. Może nienajlepszy przykład podałem.
    W każdym razie odnoszę wrażenie, że w Polsce, nawet gdy są wyraźne ku temu powody, w pewnych kręgach medialnych (bardzo opiniotwórczych) nie można mówić krytycznie o pewnych środowiskach. Są to sprawy tabu. Nietykalny jest gej. Nietykalny jest Żyd. Przynosi to wiele szkód. Weźmy taki film: „Pokłosie”. Podejmuje ważny temat (antysemityzm), ale film jest po prostu zły, a Maciej Stuht w tym filmie fatalnych. Jednak w „GW” i tym podobnych nie dopuszcza się możliwości krytyki i wręcz gloryfikuje Stuhra, robi z niego (poza filmem) Chrystusa. Niektórzy komentatorzy i dziennikarze są tak spragnieni cierpienia z powodu antysemityzmu, że jakby celowo wystawiają się na ataki semitożerców. Homoseksualista (jako taki) zaczyna być świętością, piszę to, aczkolwiek autentycznie lubię prezydenta Słupska.
    Na Ameryce się nie znam, ale zastanawiająca jest ta seria zabójstw i zranień Czarnych przez Białych policjantów.
    Co do języka poprawności politycznej: uważam, że zdecydowanie w opisie i ocenie zjawisk wystarczy normalny kulturalny język.

    Polubienie

    • Ta fatalna seria zabójstw i zranień Czarnych przez Białych policjantów to akurat najlepszy przykład na to, jak bardzo potrzebne jest “politycznie poprawne” (czyli wolne od stereotypów) myślenie …którego tu zabrakło.
      Z drugiej strony, w Ameryce nie brak także samokrytycznych głosów ze strony chronionych przed stereotypizacją mniejszości. Jak choćby ten:

      Polubienie

      • Niestety,nie mogę się zgodzić z Twoim myśleniem. Ja bym powiedział, że tego języka poprawności politycznej w stosunku a Afro-amerykanów jest t za dużo i że „przykrywa” on grzeszki i przestępstwa Czarnych. Być może odradzający się w Stanach rasizm też ma z tym związek.W Ferguson Czarni bandyci i przestępcy urządzali happeningi i robili sobie jaja z policji i prawa przez posterunkiem policji. Płaszczyk poprawności dobrze służy różnego typu prowokacjom (Czarni prowokują Białych). Fajnie to brzmi, jak ważących po 160 kilo murzyńskich bandytów prasa opisuje jako „delikatnych olbrzymów”… Obama jakby nie chce dostrzec meritum sprawy. Mówi o rasizmie i konieczności usprawnienia warunków pracy policji w USA, ale nie widzi, że prawo musi być przestrzegane jednakowo przez wszystkich – i Białych, i Czarnych..

        Polubienie

      • Jedno nie wyklucza drugiego, tj. wysoki współczynnik przestępczości wśród Czarnych – ewidentnych nadużyć Białych policjantów. Wydarzenia w Ferguson są konsekwencją i obrazem zapętlenia się obu tych zjawisk. Masz rację, wskazując na odradzający się w Stanach – po wyborze Obamy – rasizm, z którym ten prezydent, ze zrozumiałych powodów, nie potrafi sobie poradzić (nie jest jednak prawdą, że nie widzi, że prawo musi być przestrzegane jednakowo przez wszystkich). Sam jest wszak nieustannie obiektem rasistowskich nagonek właśnie dlatego, że jest… prezydentem. Czego nie mogą mu wybaczyć kryptorasiści, czyli ci wszyscy, co to deklarują: “nic przeciwko Czarnym nie mam”, ale wybór ciemnoskórego prezydenta to już dla nich “stanowczo za wiele”.

        O “delikatnych olbrzymach” nie czytałam, pewnie chodzi o wypowiedzi bliskich zaatakowanego chłopaka, którzy postrzegali go jako “misiowatego”, “dobrodusznego”, „nieagresywnego” itp. – co nie musiało się zgadzać z impresjami nie znających go przecież policjantów. Pytanie, czy te impresje byłyby takie same, gdyby “olbrzym” miał inny kolor skóry? Niestety, nie ma jednoznacznych ani łatwych odpowiedzi, gdy po obu stronach w grę wchodzą emocje oraz instynktowne odruchy, a nie trudne do ustalenia fakty.
        Wracając do języka “politycznie poprawnego”, to nie ma on jednego (opisanego przez Ciebie) ideologicznego oblicza. Różni użytkownicy, w różnych celach różnie się nim posługują. Rzecz w tym, żeby – jak sam wcześniej stwierdziłeś – “poprawność” odnosić do kultury wypowiedzi, a nie do politycznego retuszowania rzeczywistości.

        Polubienie

  2. Nie wiem, Michale, co w Polsce uważa się za “poprawność polityczną”, ale w USA – gdzie ta słuszna idea się narodziła – nie ma to nic wspólnego z wyrażanym (nie tylko przez Ciebie) przekonaniem:

    Mogę mieć rację, mówiąc o jakimś Afro-Amerykaninie, że jest „be”, ale to mnie wsadzą do paki, bo uraziłem jego poczucie godności rasowej.

    Przykładem niech będzie zasłużenie zła prasa chociażby uwielbianego dotąd Billa Cosby i wielu innych ciemnoskórych gwiazd ekranu i stadionów (o Bogu ducha winnym prezydencie Obamie nie wspominając).
    Poprawny politycznie język, to taki, który ewidentnych wad czy prewinień jednostki nie łączy przyczynowo z ich kolorem skóry, religią, orientacją seksualną etc. To samo dotyczy zachowań grupowych: np. wulgarnych parad gejowskich czy pewnych, skandalizujących event’ów feministek. W obydwu przypadkach niepoprawne politycznie jest uogólnianie takich zachowań na całą mniejszość, a nie ich krytyczna ocena.

    Polubienie

Dodaj komentarz